Kiedyś, posługiwanie się językiem polskim z naleciałościami francuskimi lub włoskimi było wyrazem obycia w świecie i wykształcenia. Dziś coraz częściej zastanawiamy się, czy tzw. korpomowa i inne „potworki” językowe to jeszcze zapożyczenia czy już degradacja naszej mowy?
Przyczyn pojawiania się zapożyczeń (i to nie tylko w języku polskim, ale w każdym żywym dialekcie) jest kilka. Po pierwsze, to utrzymywanie bliskich kontaktów kulturalnych, politycznych
i gospodarczych oraz wymiana doświadczeń i tradycji między różnymi państwami. Skutkiem jest rozprzestrzenianie się kultur oraz języka.
Po drugie, to niewystarczające zasoby danego języka, związane z występowaniem pewnych zjawisk jedynie w określonym regionie. Przykładem może być igloo — taka forma domostwa nie występuje w naszym regionie geograficznym, więc przejęliśmy nazwę z języka Inuitów. Kolejną przyczyną występowania zapożyczeń może być po prostu moda. We wstępie został wspomniany język francuski, który był wyjątkowo popularny w XVIII wieku. Z tego okresu pochodzi właśnie większość frankonizmów. Zapożyczenia stają się częścią języka najczęściej w sposób samowolny, jednak czasami, jak w przypadku właśnie francuskiego, jest to zabieg celowy. W taki czy inny sposób, słowa zapożyczone na stałe wpisują się w językowy folklor.
Nasza historia oraz obecna sytuacja geopolityczna sprawia, że język polski nie był i nie jest wpływowym narzeczem. To raczej my przejmujemy słownictwo z innych języków, niż odwrotnie. Już od około tysiąca lat, do polszczyzny napływają zapożyczenia z całego świata, z czego nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Używając ich na co dzień, szybko tracą w naszej świadomości znamiona „obcości”.
Przez lata zmieniał się także kierunek, z którego napływały do nas zapożyczenia. Cofając się o dziesięć stuleci możemy zauważyć, że wraz z chrześcijaństwem, od naszych południowych sąsiadów przejęliśmy także cały zakres słownictwa sakralnego. Mowa tu o Czechach i chociażby o słowie „kościół”, które pochodzi właśnie z ich języka.
Wraz z upływem czasu, nasz język wzbogacał się o wyrazy o korzeniach łacińskich (szczególnie w okresie średniowiecza), niemieckich, włoskich czy francuskich. Ostatnim okresem, w którym język polski znacznie czerpał z innego narzecza, był czas PRL-u. Chcąc nie chcąc, od lat 50. ubiegłego wieku, w języku polskim pojawiło się bardzo dużo rusycyzmów, które na stałe weszły do naszego słownictwa.
O ile często zapożyczenia uważane są za zjawisko zaśmiecające język, o tyle należy pamiętać, że duża ich część, ma pozytywny wpływ na nasz język. Uzupełnia braki w polszczyźnie, wynikające z ciągłego pojawiania się nowych pojęć ze świata nauki, kultury i polityki. Nowe idee czy innowacje nazywane są terminami z kraju ich pochodzenia. Szczególnie w czasach tak dynamicznego rozwoju technologii, nie ma potrzeby nadawać polskich nazw każdemu wynalazkowi. Czasami, jak w przypadku słowa „komputer”, wystarczy je spolszczyć, innym razem przejmuje się nazwę oryginalną („tablet”, „bit”).
Z drugiej strony, obecnie można zauważyć napływ słownictwa pochodzącego głównie z języka angielskiego, którego użycie nie zawsze jest uzasadnione. Pierwszy dzień w międzynarodowej korporacji może być dużym szokiem dla językowego purysty. Czemu to właśnie „korpomowa” tak bardzo niektórym przeszkadza?
O ile można zrozumieć zapożyczenia w celu łatania dziur w polszczyźnie, o tyle używanie „kejsów”, „riserczów” i „koli” na co dzień nie jest konieczne. Pracując w międzynarodowym środowisku, owszem, można bardzo szybko podłapać anglojęzyczne zwroty, jednak nie ma żadnego logicznego powodu, dla których warto używać ich już zawsze. Po pierwsze, współpracownik z obcego kraju może i tak nie zrozumieć spolszczonego wyrażenia, po drugie, łatwo obalić można też argument wygody. Czy naprawdę tak dużo czasu zajmuje wypowiedzenie „na szybko” czy „natychmiast” zamiast „ASAP”? W tym konkretnym przypadku, skrót idealnie sprawdza się w języku angielskim (as soon as possible faktycznie zajmuje sporo miejsca i cennych sekund), jednak polski wyraz jest tak samo zwięzły. Dość niepokojący jest fakt występowania takiej nowomowy nie tylko w rozmowach między pracownikami, ale także komunikacji oficjalnej firm.
Oczywistym jest, że nasz język cały czas ewoluuje, jednak czy na pewno w dobrym kierunku? Na ten temat każdy ma własną opinię i trudno powiedzieć, czy strach przed zanieczyszczeniem języka żargonem pracowniczym jest uzasadniony, czy nie. Wielu lingwistów jest zdania, że język polski w końcu obroni się przed atakiem nowomowy. Używanie korporacyjnego slangu i ciągłe spolszczanie angielskich wyrażeń wkrótce będzie uznawane wręcz za śmieszne i powtórzy się sytuacja z lat 90., kiedy to zachłyśnięci zachodnim stylem życia często nadużywaliśmy obcobrzmiących nazw stanowisk lub produktów, którym to po kilku latach przywrócono polskie brzmienie.